1956 – Olimpiada

Lech  Lech

W ciągu dwóch lat przed Olimpiadą 1956 bardzo mocno zainteresowałem się sportem. Kupowałem tygodnik Sportowiec, śledziłem wyniki imprez sportowych, poznałem sporo historii sportu i olimpiad. Sport to była kolejna dziedzina, która nieco wymykała się spod kontroli cenzury. Coraz częściej na łamy prasy docierały informacje o sukcesach sportowców USA. Kolekcjonowałem te informacje i życzyłem Amerykanom wszystkiego najlepszego.
Na naszym, demoludowym, podwórku furorę robiły Węgry. Najpierw było o nich głośno w 1954 roku, przez mistrzostwami świata w piłce nożnej. Węgrzy rozbijali wszystkich, największe wrażenie zrobiło ich zwycięstwo nad Anglią – 6:3 – na stadionie Wembley – KLIK. Byli oczywiście zdecydowanymi faworytami na mistrzostwach świata w Bernie i ogromnym zaskoczeniem było gdy w finale przegrali z Republiką Federalną Niemiec.
Węgry miały zadziwiająco wielu świetnych sportowców jak na tak niewielki kraj. Ich drużyna szermiercza nie miała sobie równych. W boksie brylował Laszlo Papp. Mieli doskonałe gimnastyczki. W lekkiej atletyce trójka węgierskich biegaczy ustanowiła rekordy świata na wszystkich dystansach metrowych i milowych od 1500 m do 10,000 m. W pływaniu błyszczała gwiazda Gyorgi Tumpeka, który bardzo przyczynił się do wyodrębnienia motylka/delfina jako osobnego stylu w pływaniu. W sąsiedniej Czechosłowacji błyszczała gwiazda Emila Zatopka – potrójnego mistrza olimpijskiego z Helsinek. Czytałem jego wspomnienia – miałem pełne uznanie dla charakteru i skromności wielkiej sportowej gwiazdy.
Na naszym polskim podwórku dominowali oczywiście bokserzy wśród nich „czarodziej ringu” Leszek Drogosz z Kielc, mieliśmy doskonałego wioślarza Teodora Kocerkę, świetną drużynę szablistów trenowaną przez Węgra Janosa Kevey’a, obiecujących biegaczy J. Chromika i Z. Krzyszkowiaka oraz dwie złote gwiazdy – Elżbietę Krzesińską, rekordzistkę świata w skoku w dal i Janusza Sidło, rekordzistę świata w rzucie oszczepem.

Tuż przed rozpoczęciem Olimpiady wybuchła węgierska rewolucja krwawo stłumiona przez Związek Radziecki. To miało fatalny wpływ na przebieg Olimpiady – Holandia, Szwajcaria i Hiszpania zbojkotowały igrzyska. Wcześniej bojkot ogłosiły Egipt, Liban i Irak w odpowiedzi na kryzys suezki. Mimo to Olimpiada przebiegała w wyjątkowo sportowej atmosferze. Być może była w tym zasługa cudownych reportaży publikowanych 5 razy w tygodniu w Przeglądzie Sportowym. Trzej panowie T – Tuszyński, Trojanowski i Tomaszewski relacjonowali pojedynki sportowe w stylu godnym Homera. Sport urósł w moich oczach do rangi greckich mitów. Tak, ja też zapragnąłem zostać olimpijczykiem. Z drugiej strony czułem, że to się nie może wydarzyć dwa razy, tak pięknych igrzysk olimpijskich już nie będzie. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że już straciłem jakąś szansę.

Wyniki. Najbardziej interesowała mnie lekkoatletyka i pływanie. W tej pierwszej biegi długie zdominował Włodzimierz Kuc ZSRR, węgierscy długodystansowcy nie byli widoczni. Sprinty i konkurencje techniczne zdominowali zawodnicy USA. Największą furorę wzbudził Bobby Morrow, który wygrał 100m, 200m i był członkiem zwycięskiej sztafety 4x100m. 
Polacy. Ogromny zawód sprawili bokserzy. Sprawozdawcy winili sędziów, którzy faworyzowali mocne bicie i nie doceniali techniki Polaków. Wielki sukces odnieśli szabliści dwa srebrne medale – Jerzy Pawłowski indywidualny i drużyna. Rzut oszczepem mężczyzn miał bardzo sensacyjny przebieg. W roku 1956 na arenie pojawil się Amerykanin Held z oszczepem nowej konstrukcji. Pobił jeszcze przedwojenny rekord świata i jako pierwszy przekroczył dystans 80 m. W czerwcu 1956 roku rekord świata ustanowił Sidło 83.66. W finale olimpijskim Sidło w pierwszej kolejce uzyskał odległość 79.98 i wydawało się, że ma złoty medal w kieszeni gdyż takie odległości były poza zasięgiem jego konkurentów. Według polskich sprawozdawców Norweg Danielsen, który rzucał heldowskim oszczepem głośno narzekał, że przy melbourneńskim wietrze jego oszczep zachowuje się jakoś dziwnie. Wówczas Sidło zaproponował – spróbuj mojego oszczepu starej konstrukcji, nie masz przecież nic do stracenia. Danielsen spróbował – 85.71 – rekord świata Sidły pobity o ponad 2 metry. To zapewniło mu złoty medal – rzuty Sidły i Danielsena można zobaczyć tutaj – KLIK. Kilka lat temu szukałem potwierdzenia tej historii na internecie i spotkało mnie duże zaskoczenie – znalazłem informację, że Danielsen korzystał z pożyczonego oszczepu, ale pożyczył mu go radziecki oszczepnik Cybulenko, który zajął w konkursie III miejsce. Pisząc to wspomnienie sprawdziłem jeszcze raz. Mam dwie sprzeczne relacje – węgierska – pożyczył Cybulenko – KLIK i polska czyli Sidło – KLIK. Ta druga opisuje dokładnie przebieg rozmowy z Danielsenem więc wydawała mi się całkowicie przekonująca. Jednak z internetowej sieci nie tak łatwo się wyplątać – oto jeszcze jedno wyjaśnienie całej sprawy, tym razem opracowane przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Historyków Olimpijskich – KLIK. Według niego oszczepy olimpijskie zostały zapewnione przez organizatorów, żaden zawodnik nie mógł nikomu niczego pożyczyć. Danielsen zdecydował się rzucać oszczepem metalowym i taki oszczep mu dostarczono. Przypadek zrządził, że był to oszczep, którym chwilę wcześniej rzucał Cybulenko.
Jak to dobrze, że podczas trwania Olimpiady nie można było niczego sprawdzić. Piękne opowieści polskich sprawozdawców o szlachetnej rywalizacji sportowców podnosiły mi ducha przez wiele lat.
Ukoronowaniem występu Polaków był złoty medal Elżbiety Krzesińskiej w skoku w dal. Złoty medal wręczał książę Filip…

Złota Ela

Poniżej tablica pamiątkowa na ścianie MCG…

Medalistki

Proszę zwrócić uwagę na ilość konkurencji – zaledwie 9. Najdłuższy dystans w biegach – 200m. Obecnie panie mają tyle samo konkurencji co mężczyźni (22), z maratonem włącznie.

A podsłuchani przez mnie w pociągu R. Malcherczyk i A. Wojtaszek? Oboje dostali się do ścisłych finałów w swoich konkurencjach. Ostatecznie R. Malcherczyk zajął 10 miejsce w trójskoku a  A. Wojtaszek 9 miejsce w oszczepie. Sensacja wybuchła kilka dni później – A. Wojtaszek nie wróciła z reprezentacją do Polski, wyszła za mąż i pozostała w Australii. Więc jednak jej wyznanie w pociągu miało poważne podstawy. 

Dość interesującą relację o pobycie polskiej reprezentacji olimpijskiej w Melbourne usłyszałem od tutejszego działacza w polonijnym sporcie. Według niego przyjazd polskich sportowców był dla melbourneńskiej Polonii ogromnym wydarzeniem. Sprawa była na tyle poważna, że wtrącił się w nią ksiądz. Postawił sprawę jasno – okażmy prawdziwą polską gościnność indywidualnym sportowcom, ale w żadnym wypadku nie angażujmy się w imprezy oficjalne polskiej drużyny – pamiętajcie to jest komunistyczny kraj rządzony przez Sowiety i ich pachołków. Jakież było jego zdumienie gdy na niedzielnej mszy w kościele św Ignacego w Richmond większość głównej nawy została zajęta przez polską reprezentację olimpijską w oficjalnych strojach, a w pierwszym rzędzie siedział Włodzimierz Reczek, członek partii, przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej. Według relacji mojego rozmówcy ksiądz ograniczył kazanie do kilku słów a polonijni działacze sportowi nie słuchali już żadnych zakazów.

Echa Olimpiady.
Rok 1996 – w zimie byłem w Estonii gdzie brałem udział w maratonie narciarskim. W przeddzień wyścigu odbył się piękny festyn na stadionie. To piękno było jednak trochę stonowane bardzo niską temparatura -28C. Założyłem wszystkie ubrania, ale mimo to nie mogłem wytrzymać na trybunach dłużej niż 15 minut. Wbiegałem wtedy na koronę stadionu gdzie płonęły ogromne ogniska przy których można było się rozgrzać. Podczas takiej rozgrzewki ktoś do mnie zagadał i spytał skąd jestem – Melbourne, Australia – odpowiedziałem. Na te słowa podbiegł do mnie olbrzymi mężczyzna, chwycił moje dłonie w żelazny uścisk – ty jesteś z Melbourne? To najpiękniejsze miasto na świecie! – A co, byłeś w Melbourne? – zapytałem. – Byłem, grałem w koszykówkę na olimpiadzie.
Szybko przeszukałem pamięć – to wspaniałe, zdobyliście przecież srebrny medal.
– Tak – olbrzym nagle posmutniał –  Związek Radziecki zdobył srebrny medal, ale – ścisnął moje dłonie silniej – ja grałem dla Estonii. Rozumiesz?! – na policzkach zamarzały mu łzy.
Rok 2004 – zauważyłem gdzieś informację o masowym biegu ulicznym na dystansie 10 km – to The G – tak uwielbiający skróty Australijczycy nazywają swój największy stadion – MCG – Melbourne Cricket Ground. Meta biegu na stadionie moich wspomnień. Przecież pisałem, że już w 1956 roku miałem poczucie straconej szansy bo tak pięknej olimpiady jak ta w Melbourne już nigdy nie będzie. Nie na darmo jednak Australia nosi miano kraju drugiej szansy – jest moja druga szansa – będę finiszował na tym samym stadionie co moi bohaterowie sprzed wielu lat. Trudno to było nazwać finiszem, ale te 300 m na bieżni MCG były dla mnie niezapomnianym przeżyciem.
Poniżej, po biegu, szukam w tłumie znajomych twarzy sprzed lat…

Run to the G

Dodaj komentarz