Awantury arabskie

Do Kuwejtu przylecieliśmy z Jankiem późną nocą. Nie mieliśmy wiz tylko list z Kuwait University potwierdzający nasze zatrudnienie. Spodziewaliśmy się, że na lotnisku będzie nas oczekiwał przedstawiciel Uniwersytetu (albo Metronexu) i pomoże załatwić formalności wjazdowe i dotrzeć do miejsca zamieszkania, którego adresu nie znaliśmy.
Funkcjonariusz graniczny popatrzył na pismo uniwersytetu, odłożył je na bok i powiedział coś do nas po arabsku. Pozostało nam czekanie.

Rozglądałem się wokół i mina mi rzedła. Tłumy ludzi, zdecydowana większość z Dalekiego Wschodu – Indie? Pakistan? Prócz nich Arabowie różnych nacji w białych sukniach i chustach „arafatkach” , z tym , że wiele chust było w kolorze czerwonym.
Prawie nikogo w europejskim stroju. Do tego gwar, tłok i absolutny bałagan. Obawiałem się, że będziemy czekać do rana.
Ku mojemu zaskoczeniu załatwiono nas bardzo szybko. Na lotnisku czekał na nas kierowca uniwersytetu, który zawiózł nas do naszych mieszkań – mieszkaliśmy w tym samym budynku.
Wyjaśnił, że następnego dnia będzie czwartek, dzień wolny od pracy – tamtejsza wolna sobota – ale on przyjedzie po nas rano i zawiezie na uniwersytet na krótkie spotkanie informacyjne.
Słowa dotrzymał – jechal nieco dłuższą trasą żeby pokazać nam miasto z najlepszej strony

W biurze ośrodka komputerowego czekał na nas kierownik ośrodka, znany nam pan Nissar Shariff. Kompletowanie zespołu juz prawie zakończone. Praca 5 dni w tygodniu – sobota do środy, 7 godzin dziennie – 7 do 14. Przez tydzień będzie nas przywoził i odwoził kierowca. Przed upływem tego czasu powinniśmy sobie załatwić własny transport.
Mamy opłacone mieszkanie, elektryczność, wodę – o tu jest świadectwo – to jest potrzebne przy załatwianiu wielu formalności, telefon na rozmowy lokalne.
Kuwait University to bardzo respektowana instytucja, jako jej pracownicy nie powinniśmy mieć trudności w otrzymaniu kredytu na samochód ani przy żadnych innych formalnościach. Z drugiej strony oczekuje się po nas godnego reprezentowania instytucji – porządny samochód i strój, nienaganne zachowanie. A teraz proszę iść do kasy i odebrać z góry miesięczne wynagrodzenie. Do widzenia w sobotę.
– Chwileczkę – przerwałem – przecież my tu jesteśmy na kontrakcie Metronexu. Dostaliśmy informację, że to oni będą nam wypłacać wynagrodzenie.
Nissar skrzywił się niecierpliwie
– Nic podobnego. Oni coś nam próbowali tłumaczyć, ale postawiliśmy sprawę jasno – jesteśmy instytucją państwową, nie wolno nam, ani naszym pracownikom,  korzystać z usług pośredników czy agentów. Żaden kontrakt nie istnieje.

Pożegnaliśmy się i poszliśmy do kasy. Wypłacili nam gotówką po 820 dinarów – niecałe $3,000. Byłem mocno zdezorientowany i przy najbliższej okazji odwiedziłem polski konsulat żeby lojalnie powiadomić ich o sytuacji i wyjaśnić sprawę.
Złożyliśmy konsulowi pisemne oświadczenie, że Metronex nie skontaktował się z nami od chwili przyjazdu, i że pracodawca „zmusił” nas do  pobrania wynagrodzenia. Gdybyśmy go nie pobrali, nie mielibyśmy za co kupić żywności.
Konsul – pan Kozak – był nieco zakłopotany i też narzekał na Metronex. Póki co polecił brać co dają.

Był weekend więc mieliśmy czas na zapoznanie się z okolicą i odwiedziny u znajomych z Polski. Byli tam przede wszystkim moi koledzy z pracy sprzed 10 lat – Andrzej M i Janek R. Obaj z rodzinami. Mieszkali w bloku niezbyt daleko od nas. W tym i sąsiednim bloku mieszkało kilku polskich komputerowców z rodzinami.

W sobotę kilka minut po 6. rano przyjechał po nas kierowca. W drodze na uniwersytet podebrał jeszcze dwóch naszych kolegów – John H. Amerykanin i Naim też Amerykanin, ale pochodzenia egipskiego…

LKuw1Team

Powyżej powitalne ciasteczko – od lewej Ibrahim, ja, Janek , Naim, John.

Dostaliśmy kontrakty do podpisania – jedna strona po angielsku i tuzin stron po arabsku. Podpisaliśmy wraz z Jankiem bez wahania. John patrzył na nas z niedowierzaniem – podpisujecie nie wiedząc co? On zamierzał zabrać swój kontrakt do sprawdzenia w ambasadzie USA. Naim znał dobrze arabski i podpisał – bez czytania.
Sprawę wyjaśnił doświadczony pracownik ośrodka , uwieczniony na zdjęciu Ibrahim Ezzo. Widzicie – na końcu kontraktu jest klauzula – إن شاء الله – Insz Allah – jeśli Bóg pozwoli. To rozwiązuje wszelkie dysputy.
Ibrahim był Libańczykiem, przypomniał nam, że Libańczycy to potomkowie dawnych Fenicjan. Następnie zapytał jakie mamy wynagrodzenie. John zbladł, odczekał chwilę i zwrócił Ibrahimowi uwagę, że to wyjątkowo niedyskretne pytanie – to tak.. jakbyś mnie spytał czy miałem z żoną stosunek ostatniej nocy.
– Nie ma problemu – odpowiedział niezmieszany Ibrahim – dowiem się od Mohammeda bo on zarządza systemem obliczania zarobków.

Następn sprawa to odciski palców. Zaraz pojedziemy na policję, tam złożymy odciski palców i oddamy paszporty na przechowanie. Dostaliśmy karty identyfikacyjne unowersytetu, one są koniecznym i wystarczajacym dokumentem tożsamości. Jeśli zamierzamy wyjachać z Kuwejtu musimy dostać urlop z Uniwersytetu i wtedy oddadza nam paszporty. Po zakończeniu kontraktu musimy opuścić Kuwejt w ciągu tygodnia.
To była zdecydowanie za dużo dla Johna – nigdy nie oddam paszportu! A co jeśli tu wybuchnie wojna czy rewolucja jak w Iranie? To bezprawie, muszę dostać opinię ambasady USA.

My nie mieliśmy tego rodzaju zastrzeżeń. Mnie bardziej interesowała sprawa naszego zespołu, kto będzie naszym szefem, kim będą nasi koledzy? Przecież my nie mieliśmy żadnego doświadczenia pracy na UNIVACu. Nissar SHariff udzielał dość wymijajacych odpowiedzia.
Po dwóch dniach w ośrodku pojawił się nasz pierwszy kolega – Rakesz Kumar, Hindus. Miał kilka lat doświadczenia, ale wydawał się być bardzo przestraszony. Przyjechał na uniwersytet prosto z lotniska, wraz żoną i córką. One też były wystraszone i czekały w kącie na koniec godzin pracy. Po pracy zabrali się z nami do samochodu.
– Moja żona i córka są bardzo zmęczone, całą noc spędziliśmy w samolocie. Może kierowca odwiezie nas na początku? – zaproponowal Rakesz. Zanim zdążyłem wyrazić zgodę wtrącił się John
– We have such a nice saying – so what? (no i co z tego?)
Hinduska rodzina skurczyła się jeszcze bardziej. Najpierw odwieźliśmy Johna.

Po następnych dwóch dniach John zniknął z Kuwaitu. Nissar Shariff skarżył się, że zostawił nieuregulowany duży rachunek telefoniczny. Jednocześnie okazało się, że reszta zakontraktowanych osób zrezygnowała. Przyjadą jeszcze tylko szef obsługi komputera (operations manager), Bob z USA, i programista do naszego zespołu – Ramachandra z Indii.
Jednocześmie szef ośrodka zlecił naszej trójce zadanie domowe – napiszcie każdy z osobna listę zadań na najbliższe dwa tygodnie.
Zaproponowałem Jankowi, że napiszemy razem, ale nie wykazał żadnego zainteresowania tym tematem. Napisałem więc sam. Rakesh też coś napisał, ale już z daleka widziałem, że czuje się bardzo niepewnie.
Rezultat był łatwy do przewidzenia – zostałem kierownikiem zespołu programistów systemowych.

LKuwMng

Nissar Shariff wyjaśnił, że jest to stanowiko tymczasowe, nadal szukają kogoś doświadczonego. W związku z tym moja pensja pozostaje bez zmian.
Naim został kierownikiem zespołu pracującego nad konwersja starego systemy rejestracji studentów na nowy komputer. Oto trzon zespołu…

LKuw1Team2

Rakesz , w okularach, w środku dolnego rzędu.

Mijał tydzień, należało zorganizować sobie transport. W międzyczasie zorientowaliśmy się na jakich warunkach pracują nasi koledzy przysłani tu przez Metronex. Dostawali pensje w wysokości 240 dinarów plus zwrot za wynajęcie samochodu – jeden na dwie (a może 4 osoby), ryczałt za benzynę, jeszcze kilka drobiazgów  i… 1.20 dinara miesięcznie na napoje chłodzące.
Wynajęliśmy więc samochód – mitsubishi Lancer i postanowiliśmy spróbować uniezależnić się od Metronexu. Ja byłem chyba przesadnie czuły na formalne załatwianie spraw i poprosiłem naszego szefa o oficjalne oświadczenie, że Kuwait University nie ma żadnego kontraktu z Metronexem.

Janek nawiązał kontakt z przedstawicielem POLSERVICE . Był to bardzo miły człowiek, ale nic nie mógł nam pomóc – polskie centrale handlu zagranicznego nie mogą ze sobą konkurować.

Najważniejszą sprawą było sprowadzenie do Kuwaitu rodzin. Paszporty w Polsce można było w tym okresie otrzymać dość łatwo, ale Sylwia była zatrudniona w instytucji wojskowej (szpital) a to bardzo komplikowało sprawę. Znowu mój szef musiał pisać pismo – oświadczenie, że jednym z warunków mojego zatrudnienia jest sprowadzenie do Kuwejtu całej rodziny. Nie było to całkiem zgodne z prawdą, ale ludzie Wschodu szybko się uczą.

Tydzień przez Wielkanocą, w środę, przyleciały do Kuwaitu – Sylwia z dziećmi oraz żona Janka z synem. Tym samym samolotem przyleciała delegacja Metronexu w celu ostatecznego załatwienia naszej sprawy.

Za dwa dni dostaliśmy wraz z Jankiem wezwanie do konsulatu. Czekała tam na nas trzyosobowa delegacja.
– Czy panowie zgadzacie się na  podpisanie kontraktu z Metronexem?
– Nie.
W takim razie proszę pokwitować otrzymanie tego pisma. Spodziewamy się powrotu panów do Polski w najbliższą środę, ostatecznie tydzień później.

Zreferowaliśmy sprawę naszemu szefowi, zorganizował spotkanie z vicerektorem Uniwersytetu. Dr Ryad postawil sprawę prosto – nie wiem jaki los was czeka po powrocie do Polski, ale to już wasza sprawa. Póki co jesteście naszymi pracownikami i bez naszej zgody nie mozecie opuścić Kuwaitu, wszak mamy wasze paszporty. Dopóki jesteśmy zadowoleni z waszej pracy nic wam nie grozi.
Spokój nie trwal jednak długo. Następnego dnia, pod koniec pracy, dr Ryad przyszedł do nas z bardzo strapiona miną.
– Bardzo was przepraszam, ale czegoś takiego nie mogłem przewidzieć. Wczoraj odwiedził mnie oficjalnie wasz konsul. Przyjechał samochodem z flagą waszego kraju.  Oświadczyl, że jeśli nie dojdziecie do zgody wówczas Polska wystąpi oficjalnie o wasza ekstradycję.
Przepraszam was bardzo, ale gdy rozmawialiśmy wczoraj nic podobnego nie przyszło mi do głowy. W końcu jesteście szeregowymi pracownikami, nie zrobiliście niczego złego. Moim zdaniem on bluffuje, pozostawiam to do waszej oceny, ale jednak jeśli wasze ministerstwo spraw zagranicznych zwróci się o wydalenie was z Kuwaitu to nie będziemy oponować. Tu już stosuje się klauzula InszAllah – wola boża.

W domu zrobiliśmy naradę obu rodzin. Sylwia namiawała żeby się zgodzić.
– Ty sobie nie wyobrażasz jak teraz ciężko żyć w Polsce. Ledwie zakosztowaliśmy tu słońca, owoców i mamy wracać? Nigdy! Jakoś tam przecież przetrzymamy.
Żona Janka była chyba tego samego zdania. Janek nie dawal wyraźniej odpowiedzi, ale myślę, że nie chciał się poddać.
Nadeszła środa przed Wielkanocą, późna nocą delegacja wracała do Polski. Przez Andrzeja M. przesłali nam informację, że są w konsulacie i będą do ostatniej chwili czekać na naszą decyzję.
Moje zdanie chyba przeważyło – zgodziliśmy się.
W konsulacie powitano nas z wielką uprzejmiością. Tak srodzy panowie z Metronexu ściskali nam serdecznie dłonie.
– Wiedzieliśmy, że się dogadamy. Jak Polak z Polakiem. Jak panowie chcecie przesłać rodzinie w Polsce jakieś paczki to my weźmiemy.
Rozkładali ręce do uścisków – jak tu rodakowi odmówić uścisku na drogę?

Dodaj komentarz