LOTem dalej, dużo dalej

Po zimowych rozrywkach i obozie wojskowym byłem gotowy do akcji.

Najpierw jednak odbył się wieczór pożegnalny moich kolegów z dawnej pracy – Andrzeja M. j Janka R. Obaj wyjeżdżali na służbowy kontrakt do Kuwejtu. Wspominałem, że pracowali na komputerze IBM w centrum Ministerstwa Przemysłu Maszynowego. Okazało się, że państwowa centrala handlu zagranicznego – Metronex – załatwiła duży kontrakt z instytucją rządową w Kuwejcie. W ramach kontraktu do Kuwejtu miało wyjechać kilkanaście osób. Z jednej strony Kuwejt miał wtedy opinię jednego z najbogatszych krajów na świecie. Z drugiej – moi koledzy mieli dostawać wynagrodzenie od polskiej centrali. Oczywiście każde wynagrodzenie w dewizach – czarnorynkowy kurs dolara na dobre przekroczył 100 zł – wydawało się być fortuną. Nie zazdrościłem im jednak zbytnio, w LOCie będę miał chyba ciekawszą pracę a doświadczenia ostatniego roku pozwalały nie troszczyć się zbytnio o stronę materialną.

W kwietniu miał być zainstalowany komputer i miała się zacząć praca na serio. Tym razem drogę przeciął nam parowóz dziejów. Od kilku miesięcy trwała radziecka interwencja w Afganistanie – KLIK. Stany Zjednoczone z jednej strony mocno wsparły islamskich bojowników, z drugiej nałożyły embargo na dostawę wielu produktów do ZSRR i krajów demokracji ludowej. Na liście były komputery UNIVAC, które były niewątpliwie bardzo zaawansowaną technologią, którą można było wykorzystać do celów militarnych.
Przedstawiciele UNIVAC rozkładali bezradnie rece – bardzo nam przykro, oczywiście zapłacimy wszelkie kary umowne  (zwróci nam to Departament Stanu USA). To było bardzo brutalne przebudzenie.

Z dnia na dzień zostaliśmy zdegradowani z pozycji elity informatycznej do pozycji piątego koła u wozu.
W LOCie istniał dział informatyki korzystający z komputera ODRA-1300. Na komputerze tym funkcjonowały systemy obsługi administracyjnej przedsiębiorstwa. Wydaje mi się, że osobny dział obsługujący system rezerwacji nie jest na świecie rzadką praktyką jednak w warunkach polskich musiało to wytworzyć poczucie, z jednej strony wyższości, z drugiej strony – krzywdy. Teraz role się odwróciły. Nie mając innego zajęcia zainteresowaliśmy się pracą naszych kolegów. Traktowali nas grzecznie, ale z rezerwą – radzimy sobie nieźle – róbcie swoje.

Róbcie swoje – znaczy co?
Wydaje mi się, że w tym okresie wzrosła kontrola dyscypliny w naszym dziale. Dość często rano oczekiwał nas w biurze pan z działu kadr – nazywaliśmy go budzik – i sprawdzał punktualność przybycia do pracy. Spóźnionym stawiał krechę. Potem mieliśmy już swobodę.
Pewnym zajęciem były zakupy. Nasze biuro znajdowało się przy ulicy Koszykowej, w pobliżu było wiele sklepów. Najważniejsze były oczywiście spożywcze, największy z nich to Koszyki. Dwa razy dziennie robiłem inspekcję i zawsze udawało mi się coś zdobyć – a to kostkę masła, a to butelkę oleju, a to kawałek mięsa.
Sporo czasu zajmowała lektura gazet. Nadal otrzymywaliśmy angielskie pisma komputerowe – Computer Weekly i Computing. Któregoś dnia zauważyłem tam ogłoszenie: Kuwait University poszukuje programistów systemowych na komputer UNIVAC 1100/62. Komputer zostanie uruchomiony w styczniu 1981 roku.
Programista systemowy na UNIVAC 1100/62 – dokładnie na to zostaliśmy wyszkoleni. Wszyscy czterej złożyliśmy aplikacje. Za kilka tygodni przyszło potwierdzenie…

LKUAppConf

To tylko potwierdzenie otrzymania aplikacji. Właściwie nic, ale jednak poczułem pewną emocję – jak w kasynie – jestem w grze.
Nie wspomniałem o tym Matce.
Po pierwsze wiedziałem jak emocjonalnie podchodzi do spraw mojej „kariery”, po drugie wizja kilkuletniej pracy za granicą komplikowała sprawy rodzinne. Spodziewałem się, że w przypadku uzyskania kontraktu Sylwia i dzieci pojadą do Kuwejtu ze mną. Burzyło to świeżo odzyskaną stabilizację Matki. Pozostanie w Warszawie całkiem sama – jej wszystkie siostry i przyjaciółki zmarły.

Na razie nie było co snuć żadnych planów. W czerwcu przyjechał z Anglii brat Matki – wujek Rysiek. Przez wiele lat obawiał się tu przyjeżdżać. Przypomnę – był kapitanem polskiego statku. W 1947 roku dowiedział się, że mogą zabronić mu zagranicznych rejsów ponieważ jego żona i dziecko mieszkają w Anglii. Podczas kolejnego rejsu, podczas postoju statku w angielskim porcie wezwał polskiego konsula, przekazał mu oficjalnie statek i poprosił o stały pobyt w Anglii. Kapitan opuszczający statek – to prześladowało go chyba do końca życia. Jego stała lekturą był Lord Jim. Z drugiej strony obawiał się czy w Polsce nie grożą mu jakieś konsekwencje. Jego żona wymownie pokazywała klauzulę w angielskim paszporcie – rząd brytyjski nie zapewnia pełnej opieki konsularnej w kraju urodzenia.
Tym razem okazja była jednak nadzwyczajna – 50-lecie wydania dyplomów pierwszym absolwentom Szkoły Morskiej – KLIK. Wujek był jednym z nich.
Nie tylko, że nic mu się nie stało to był jedną z najbardziej honorowanych osób na zjeździe. Wrócił do Warszawy szczęśłiwy. Matka promieniowała jego radością.
Ja też przysporzyłem jej nieco radości. LOT wysłał mnie służbowo do Francji. Matka wiedziała, że nasz projekt zawieszono, ale była optymistką. Wyjazd do Francji zdawał się potwierdzać jej nadzieje. Tuż przed wylotem wpadłem do niej z krótką wizytą – miała tyle powodów do radości – sukces brata, mój wyjazd do „stolicy Europy”, Sylwia z dziećmi mieli następnego dnia wyjechać na wczasy do Kamieńczyka.

Ten wyjazd to była swego rodzaju nagroda pocieszenia. Poleciałem razem z moimi szefami Markiem i Krzysztofem do biura LOT w Paryżu. Wyjazd ten nie miał żadnego konkretnego celu. Jednego dnia odwiedziliśmy biuro i porozmawialiśmy o systemie rezerwacji, z którego korzystał LOT. Drugi dzień mieliśmy wolny. Udało mi się skontakować z mieszkająca w Paryżu córką jednego z lokatorów naszego domu. Spotkałem się w nią i jej mężem, zawieźli mnie do Wersalu, ale pałac był zamknięty. Pozwolili nam tylko wejść i popatrzyć z dalego na ogród. Tak, ten wyjazd nie mial sensu.

Do Warszawy wróciłem późnym wieczorem. W drzwiach mieszkania znalazłem kartkę – Lechu. Twoja Matka zmarła ostatniej nocy. Powiadomiłam Sylwię.

Doznałem uczuć podobnych jak podczas wspomnianych ostatnio ćwiczeń wojskowych – to niemożliwe, to nie mogło stać się w ten sposób! Wybiegłem przed dom, w żadnym z okien nie paliło się światło. Nie będę nikogo budził. Pobiegłem pod Dom Chemika – w pokoju Matki palila się lampka. Co to może znaczyć?
Wróciłem do domu – właśnie pojeżdżała tam Sylwia z dziećmi.

Kilka dni zajęły nam czynności pogrzebowe. Potem przyszedł czas refleksji. Sąsiedzi wspominali, że w dniu swojej śmierci Matka odwiedziła nasz dom. Miała klucze, ale nie wchodziła do środka. Siedziała na ławce i patrzyła z uśmiechem w nasze okna – wszystko układa się tak dobrze – syn w Paryżu, synowa z dziećmi nad Bugiem…
Przypominała mi się opowieść Matki jak to wróżka przepowiadała mi dalekie podróże. Matka zawsze w to święcie wierzyła. Pomyślałem, że teraz usunęła się żeby nie krępować mi ruchów. Nie zdziwiłem się gdy niedługo po Jej śmierci przyszła depesza z Kuwejtu…

LKUInterv

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s