Rok 1974 obfitował w liczne ważne wydarzenia.
Główne funkcje systemu Sezam zostały zakończone i uruchomione. Użytkownicy mogli korzystać z systemu bez naszej pomocy.
To był duży sukces. Szef Pracowni – pan Andrzej Z. cieszyl się z tego nie mniej niż my. To było potwierdzenie słuszności jego metody – znaleźć dobrych ludzi, dać im swobodę, rezultaty przewyższą oczekiwania.
Na marginesie dwa drobiazgi z życia naszego zespołu. Któregoś dnia nazbierało się wiele zadań do wykończenia. Trzeba było zostać po godzinach i wszystko skończyć. Ja miałem jednak zadanie domowe – wyjść z Anią na spacer. Zapowiedziałem, że muszę zrobić przerwę na 2 godziny, potem wrócę i będę pracował do skutku. Na to koleżanka, która właśnie wychodziła do domu zaoferowała się, że może mnie zastąpić. Dałem jej list polecający do Sylwii (telefonu wszak nie mieliśmy) i mogłem pracować dalej.
Drugi przykład – do zespołu dołączyła nowa osoba, pani Helena K, którą nie jestem pewien dlaczego, nazywaliśmy panią Zosią. Z jednej strony nie znała komputera ODRA ani stosowanego tu języka Z drugiej – ukończyła wydział matematyki, metody numeryczne – pracowała przy systemach obliczeniowych na Wojskowej Akademii Technicznej (WAT). Od razu zorientowaliśmy się, że znacznie nas przewyższa wiedzą na temat programowania. Daliliśmy jej więc bardzo duże zadanie – zaprogramować moduł selekcji danych i drukowania raportów. Nie mieliśmy żadnej specyfikacji. Pokazaliśmy jej tylko działanie angielskiego systemu FIND i powiedzieliśmy – niech pani pomyśli jak coś podobnego zrobić. Jak będzie pani miała jakiś pomysł to porozmawiamy jak się do tego zabrać. Pierwszy pomysł jakim pani Zosia się z nami podzieliła, to że według niej warto tu zastosować odwrotną polską notację – KLIK. Po naszej reakcji chyba uznała, że nie warto tracić czasu na szczegóły i za niecałe 2 miesiące samodzielnie zaprojektowała i zaprogramowała cały moduł.
Pani Zosia zaimponowała mi jeszcze jednym. Ktoś podczas narzekań na urzędniczkę czy sprzedawczynię użył słów – głupia baba ze wsi. Pani Zosia zainterweniowała – przepraszam, ja jestem ze wsi i nie uważam żeby było tam więcej głupich ludzi niż w mieście.
W Polskim Towarzystwie Cybernetycznym wysłuchałem wykładu na temat budowy baz danych. Wspomniano o śpiewce przyszłości – relacyjnej bazie danych. Poskrobałem się po głowie – bardzo wiele podobieństw. Nasz Sezam był conajwyżej biednym kuzynem relacyjnej bazy danych, ale mial dwie zalety – funkcjonował i wystarczył mu komputer wyposażony w taśmy magnetyczne.
Z jednej strony – gdybym wiedział o tym wcześniej – to użylibyśmy pewnie w Sezamie terminologii właściwej dla relacyjnej bazy danych. Z drugiej – być może w ogóle nie podjąłbym się takiego zadania gdyż prerekwizytem systemu bazy danych był komputer wyposażony w dyski.
Szczęśliwi ludzie małej wiedzy.
Kilka ośrodków obliczeniowych kupiło Sezam dla swoich zastosowań. Ja dostałem awans na dziwne stanowisko Głównego Projektanta, łączyła się z tym podwyżka. Premie nie spadały poniżej 120%.
Czas było pomyśleć o sobie.
Pierwsza sprawa to mieszkanie. Wspominałem o oszczędnościowym systemie ogrzewania, który powodował stałe przegrzanie. Po kilku interwencjach przyszła do nas komisja, kiwali ze zrozumieniem głowami, ale oczywiście nie mogli niczego zrobić, to wymagałoby zmiany instalacji grzewczej w całym bloku.
Udałem się do prezesa spółdzielni (WSM Rakowiec). Gdy się przedstawiłem powiedział
– O, ja o panu słyszałem, pan jest znanym rozrabiaką.
A więc moja absurdalna interwencja u premiera – KLIK – stawała się legendą.
Zaproponowałem ustrzelenie dwóch wróbli jednym strzałem. Prosimy o przeniesienie nas do mieszkania M-6 (obecne to było M-3). Po pierwsze przestanę składać skargi na ogrzewanie, po drugie my planujemy powiększenie rodziny – kolejne dziecko, plus moja Matka mieszka samotnie w mieszkaniu spółdzielczym, ale spodziewamy się, że w niedługim czasie będzie wymagała opieki i przeprowadzi się do nas. To była prawda. Prawdę mówiąc Matka liczyła na to, że gdy zacznę pracować będzie mieszkać ze mną. To nie nastąpiło i nieco obawialiśmy się jak będzie się układać wspólne życie.
Prezes słuchał uważnie, robił notatki, pożegnaliśmy się sympatycznie. Nie miałem o co rozrabiać.
Po drugie wybrałem się na wczasy narciarskie PTTK, na Śnieżnik, który właśnie był promowany jako alternatywa dla Zakopanego.
Warunki były trudne – najpierw kilkugodzinna wspinaczka z całym ekwipunkiem, wyciąg nieczynny a elektryczność tylko w wyznaczonych godzinach.
Natomiast bajkowy był śnieg i towarzystwo.
Po powrocie z wczasów dostaliśmy z WSM powiadomienie, że mają dla nas propozycję zmiany mieszkania. Prosili nas o wizję lokalną żeby znowu nie doszło do skarg i żądania kolejnej zamiany. Mieszkanie było rozmiaru M-6 – trzy pokoje o akceptowalnych rozmiarach, w niewielkim, 4-piętrowym bloku, na parterze. Dowiedzieliśmy się, że blok był początkowo przeznaczony dla pracowników Ministerstwa Obrony, ale nie zaakceptowali go. Stąd tak niespodziewana oferta. Oferta przewyższała nasze oczekiwania. Zaakceptowaliśmy.
Przeprowadzka wypadła znowu podczas nieobecnosci Sylwii, która pojechała z Anią na dwa tygodnie do Zakopanego. Wszystkie firmy przeprowadzkowe miały pełno zleceń na najbliższe 2 tygodnie. Ktoś wspomniał o prywatnej firmie Węgiełek. To brzmiało jak kontynuacja Lalki B. Prusa. Zadzwoniłem. Gdy usłyszeli, że chodzi o przeprowadzkę z M-3 roześmieli się. My specjalizujemy się w dużych przeprowadzkach – rezydencje zagranicznych dyplomatów. M-3 – toż to robota na godzinę, nie warto wysyłać ludzi… chwileczkę… mamy tu okienko.
Robota na godzinę? Poprzednia przeprowadzka trwała ponad pół dnia a przecież od tego czasu nieco obrośliśmy w piórka.
W przeddzień przeprowadzki odwiedził mnie kierownik załogi. Spojrzal krytycznie na przygotowane pudełka – proszę niczego nie pakować, my nie ponosimy za to żadnej odpowiedzialności.
– Ale kryształy, wazony – oponowałem.
– Powiedziałem – my robimy wszystko i ponosimy za to odpowiedzialność. Rozejrzał się po mieszkaniu.
– Gdzie pan trzyma dolary i kosztowności?
– Nie trzymam.
– Jak pan chce. Ja powiedziałem – za wszystko co dostaliśmy do spakowania ponosimy odpowiedzialność.
Zaczął coś notować na pudełku od papierosów – ja tutaj robię plan przeprowadzki. Niech pan się nie waży niczego przestawiać bo cały plan mi się zawali.
Na koniec zapytał:
– Ile pan myśli, że to będzie kosztowało?
– Pewnie 2,000 zł.
– Mam dla pana propozycję: Węgiełkowi zapłacimy 1,600, 100 zl dla mnie, 200 zł dla chłopaków, 100 zł dla pana. Zgadza się pan?
– Zgadzam.
– No to niech pan mi da te 100 zł teraz jak chłopaki nie widzą. A jutro, jak już skończymy, to ja zapytam pana – no co, chyba chłopaki się dobrze spisali? A pan potwierdzi i da mi te 200 zł. Zgadza się?
Zgadzało się. Następnego dnia rano przyjechał wraz z 4-osobową ekipą. W ciągu 20 minut mieszkanie opustoszało. Do nowego mieszkania było tylko 300 m. Nie nadążałem pokazywać gdzie co ma stać. Chłopaki spisali się dobrze.
Po trzecie – za namową mojego szefa, pana Andrzeja Z., złożyłem podanie o przyznanie mi stypendium rządu angielskiego. Dostałem świetne opinie z pracy, zdałem egzamin państwowy z angielskiego. Czekał mnie jeszcze egzamin z angielskiego w British Council. Poprosiłem ich żeby podali mi kontakt do jakiegoś rodowitego Anglika mieszkającego w Warszawie i chętnego do udzielenia lekcji konwersacji.
Znaleźli – młodą Angielkę, która wyszła za mąż za Polaka. Konwersacje odbywały się w ich mieszkaniu. To była nie tylko nauka konwersacji, ale równeż powiew angielskiego klimatu. Gdy przychodziłem, zazwyczaj około 2., moja korepetytorka była jeszcze w piżamie, podobnie jej 2-letnia córka. W mieszkaniu niesamowity bałagan. Nie wiadomo czy dziecko jadło śniadanie. Nie wiadomo gdzie szukać ubrania.
– Opowiadaj coś bo u mnie nic się nie dzieje – prosiła – i szukała ubrań w szafach i walizkach. Relacjonowałem więc wiadomości kulturalne i sportowe. Muszę przyznać, że słuchała uważnie i wychwytywała błędy. Dawała celne komentarze. Przerobiła ze mną starannie kilka często używanych zwrotów. Wystarczyło – egzamin w British Council przeszedl bardzo sympatycznie.
Wkrótce potem przyszło powiadomienie o przyznaniu mi stypendium. Na 3 miesiące, początek w sierpniu. Moją bazą miało być Birmingham.
Nadeszło lato. Znowu podzieliliśmy się z Sylwią wakacjami – spędziłem 2 tygodnie z Anią w Mielnie.
Na początku sierpnia poleciałem do Londynu. O pobycie w Anglii w osobnym wpisie.