Wiesia
Nasza pani dyrektor biegła truchtem przez hall. Gdy znalazłam się blisko, gwałtownie wyhamowała, chwyciła mnie za ramię, burknęła coś pod nosem, wyjęła z torebki grzebień, przyczesała moje włosy, kazała porządnie obciągnąć szkolny fartuch i zaprowadziła do pokoju nauczycielskiego. Nie wiedziałam o co chodzi? Siedzieli tam dwaj panowie i pani, a przed nimi koleżanka z młodszej niż ja klasy, która poprzedniego dnia podczas uroczystości rozpoczęcia roku recytowała wiersz o Warszawie śpiewnym głosem. Goście polecili jej wrócić na lekcje. Kiedy wyszła grymasili, że za dobrze wygląda, poza tym zaciąga i dlatego absolutnie się nie nadaje. No to macie taką – westchnęła dyrektorka lekko popychając mnie w ich kierunku. Kazali mi się obrócić się dookoła, zbliżyć bardziej do siebie, popatrzyli po kolei prosto w twarz, potem musiałam coś czytać, deklamowałam. Dyrektorka dawała znaki, żebym wykonywała polecenia gości.
Zaczęli wypytywać o mojego ojca i mamę, o to gdzie spędziłam wakacje? Mniej ja mówiłam, więcej pani dyrektor, o tym, że przyjechałam do Warszawy dopiero do piątej klasy, a przedtem nigdy w Warszawie nie byłam. Rodzice też nie stąd, matka jest urzędniczką w banku, pochodzi ze wsi, ojciec inżynier architekt z Krakowa został pełnomocnikiem ministra do spraw budownictwa z gliny, są w porządku, a ja urodziłam się w Krakowie, uczę się nieźle, ale jeszcze ze mnie dzieciuch. Dobrze, bardzo dobrze, o to nam chodzi – odezwał się jeden z przybyłych. Kazali mi się przechodzić do drzwi i z powrotem. Kobieta, którą miałam nazywać druhną Zosią podeszła do mnie, pochyliła się i obejrzała odrapania na wystających kolanach, poczułam muśnięcie jej czarnych włosów po moim policzku. Pogładziła mnie po głowie.
Tak, jak chcieli zaczęłam opowiadać o wakacjach u babci i dziadka Juszkiewiczów w Gwoźdźcu, panowie coś szybko zapisali, ale zaraz przestały ich obchodzić moje wakacje, zaczęli dopytywać co wiem o Warszawie, czy ktoś mi opowiadał co się tutaj działo w czasie wojny? Może z rodziny? Odpowiedziałam już nie speszona, ale poirytowana, że wszyscy wiedzą co się działo, bo słyszeli – Warszawę zburzyli Niemcy. Ale jak to było, po kolei, może wiesz? – dociekali. Zrzucali bomby, podpalali domy, strzelali – spojrzałam zdesperowana na panią dyrektor, a potem na druhnę Zosię. Nasza dyrektorka milczała. Ani na moment nie usiadła na krześle, cały czas stała. Druhna Zosia zadowolona uśmiechała się do mnie i z aprobatą kiwała głową. No to ją zabieramy – oświadczyli goście. Pani dyrektor zwolniła mnie z wszystkich lekcji, a w następnych dniach, zaraz po obiedzie w szkolnej stołówce, spod szkoły miała mnie zabierać ze sobą druhna Zosia. Dyrektorka obiecała osobiście zawiadomić moich rodziców, że przez kilkanaście dni wracać będę trochę później i ich zapewnić, że jestem pod dobrą opieką. Razem z druhną Zosią popołudniami przyjeżdżać będę samochodem w to samo miejsce przed szkołą na Nowolipiu 8, z którego zostałam zabrana i pójdę sobie spokojnie do domu. Do odwołania byłam zwolniona z odrabiania lekcji ze wszystkich przedmiotów.
Znaleźliśmy się pokoju z dywanem i palmą w wielkim gmachu w alei Szucha 25 (dziś siedziba Ministerstwa Edukacji Narodowej)…
Po najechaniu myszą na powyższe zdjęcie powinno pojawić się zdjęcie tego budynku podczas okupacji.
Druhna Zosia przedstawiła mi panów poznanych w szkole, jako towarzyszy Stacha i Edmunda, tak miałam się do nich od tej pory zwracać. Powiedziała, że to są jej i moi przyjaciele, wspaniali ludzie, można im zaufać, patrioci – internacjonaliści. Mają wielkie serca, kochają Ojczyznę z jej prastarymi, polskimi Ziemiami Odzyskanymi, które wróciły do Polski. Zapytała, co wiem o Ziemiach Odzyskanych? Nie wiedziałam nic. Nie szkodzi, dowiesz się od nas, zobaczysz filmy, jak były zrujnowane po wojnie i jak je Polacy szybko odbudowują. Otóż moi przyjaciele, a teraz także i twoi zrobią dla Polski wszystko, są gotowi i dla nas na każde poświęcenie. Kochają proletariat i Związek Radziecki. Wiedzą co naprawdę jest dobre, a co złe. W tym wieku co ty dziewczyna ma prawo w czymś pogubić, czegoś nie rozumieć, nie przejmuj się tym, pytaj bez skrępowania Stacha, Edmunda, albo mnie. Wytłumaczmy. Poprosiła, żebym kilkakrotnie powtórzyła słowa: patriota, internacjonalista, proletariat. Nie miałam z tym problemu. Druhna zaznaczyła, że nie jest patriotą ten, kto nie jest internacjonalistą, a internacjonalistą ten, kto nie jest patriotą.
Towarzysz Edmund wskazał palcem portrety w pokoju na ścianie. Zapytał, czy wiem kim są ci panowie? Odpowiedziałam: w środku wisi Bolesław Bierut – prezydent, obok niego Józef Cyrankiewicz – premier, z drugiej strony Konstanty Rokossowski – marszałek. Tacy sami wiszą u nas w klasie…
Na powyższym zdjęciu nie ma marszałka Rokossowskiego.
Chyba teraz zajmiemy się ich życiorysami, zaproponował, ale druhna Zosia mocno się żachnęła. Nie wiesz po co? Wystarczy powiedzieć jej tyle co można o Rokossowskim. Towarzysz Edmund upierał się, że powinnam przynajmniej wiedzieć, że Bierut jest nie tylko prezydentem, ale również stoi na czele KC PZPR i że niedługo odbędą się w naszym demokratycznym państwie wybory do Sejmu, wysuwani są kandydaci na posłów, a jako pierwszy na każdym zebraniu Bolesław Bierut. Druhna Zofia kazała mu się puknąć w czoło. Jej grafik przewidywał za pół godziny spacer ze mną po Łazienkach. Upierała że nie przedłuży rozmów nawet o minutę. Usłyszałam, że na świeżym powietrzu przebywać trochę muszę, żebym zaczęła wyglądać na żywą istotę, a nie na ducha z powstania, bo patrząc na mnie ktoś tak może pomyśleć.
Nie wiedziałam o tym, że zostałam wytypowana, żeby przemawiać na Kongresie Ziem Odzyskanych w Wrocławiu, jako dziecko urodzone w Warszawie, które przeżyło Powstanie Warszawskie. Towarzysz Stach, który albo ziewał, albo przypalał papierosa od papierosa był ciekawy kto ten zwariowany, spektakl wymyślił? I kto przydzielił im do wykonania zadania tego żałosnego Edmunda? Popatrywał w sufit, albo na druhnę Zosię. Zdecydował, że na spacer pójdziemy zaraz we trójkę, bo w takim napięciu bez spaceru przez tyle godzin pracować nie sposób. Rokossowski miał być potem.